wtorek, 13 grudnia 2011

13.12.1981: Czas WRON


Trzydzieści lat temu byłem, chociaż poważnym i ochoczym do wiedzy, ale jeszcze zbyt młodym człowiekiem. Sowiecka propaganda wtedy pilnie śledziła, żeby informacja o niepowodzeniach socjalizmu i niepopularności komunistycznych porządków nie poderwała umysłów i serc mieszkańców "obozu socjalistycznego".
Generalnie rzecz biorąc, władza radziecka była w stanie tylko niszczyć. W sposób najlepszy niszczono zdrowe rodziny, normalne relacji między ludzi, tradycji, przyjaźń i wierność. Z tego powodu wielu Polaków, którzy nie na własną rękę znaleźli się w ZSRR (w tym moi rodzice), zupełnie stracili kontakt z krewnymi w Ojczyźnie.
Dlatego nie znalem wtedy ani hasła: "Lepszy Kania niż Wania", ani optymistycznego, budującego sloganu: "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści".
Jednak pojawienie się w telewizji pochmurnym zimnym wieczorem 13 grudnia 1981 roku niezgrabnego łysiejącego osobnika w dużych okularach, ubranego w mundur generała (niby – polskiego), wtargnęło mi w stan depresji. Nie wyglądał na dyktatora, raczej – na upiora. I dlatego nastrój mój stał się jeszcze bardziej bolesnym. Dobrze pamiętam poczucie absurdalnej maskarady, które doświadczyłem tego wieczoru.
* * * * *
A potem Polacy w mundurach na rozkaz polskich oficerów zaczęli przelewać krew innych Polaków.
Tysiące osób poszli do więzienia.
Dziesiątki tysięcy - na wygnanie.
Absurdalna maskarada się skończyła. To co rozpoczęło się jako farsa - zamieniło się w prawdziwą tragedię.
* * * * *
Ślepowron (herb szlachecki rodziny Jaruzelskich)
Z upływem czasu stali się i nam znane dramatyczne fakty z życiorysu niezgrabnego łysiejącego gościa w dużych okularach, ubranego w mundur generalski. Są zaskakujące kontrasty: z szczęśliwej rodziny ziemiańskiej herbu Ślepowron - na wygnanie syberyjskie; z elitarnego gimnazjum na warszawskich Bielanach – na wyręb lasów w gornoałtajskim Turoczaku. Syn obrońca Ojczyzny w wojnie Polsko-bolszewickiej 1920, wnuk uczestnika powstania styczniowego został psem stróżującym na łańcuchu Imperium Zła. Złe duchy tajgi Górnego Ałtaju na stałe uszkodziły mu wzrok, ale kto tak tragicznie i nieodwracalnie zniszczył mu duszę?
* * * * *
Kilka lat temu w cichy i śnieżne-biały dzień 13 grudnia byłem w Szczecinie. Na słupie zobaczyłem ogłoszenie – wieczorem na placu zebranie w pamięć o ofiarach stanu wojennego. Oczywiście, o umówionej godzinie byłem tam.
Spodziewałem się zobaczyć wielotysięczny tłum.
Zobaczyłem kilku czterdziestolatków, oczy których świecili się zbyt fanatycznie i nerwowo. I kilku miłych, ale nadmiernie cichych i nieśmiałych chłopców i dziewcząt (chyba – z Unii Polityki Realnej). Wyglądały jak małe stado baranków.
I to wszystko na tle kompletnej, całkowitej obojętności przechodniów.
Nie, nikogo nie zachęcam do ciągłego grzebania się w historii. Dla mnie samego przyszłość jest znacznie bardziej ciekawa, niż przeszłość. Nie chcę permanentnej żałoby narodowej, zbiorowego masochizmu i chronicznej lamentacji.
Ale od tego czasu smutek i beznadziejna tęsknota w dniu 13 grudnia każdego roku nie tylko nie słabną, ale stają się jeszcze silniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz